PROJEKT ma swój projekt |
GRA W BILARD
Kiedy wsiadałam do pociągu 2.09.2020 o godzinie 23:32, czułam się jak metalowa kula bilardowa, gotowa do przemierzenia przez blat stołu pewnego odcinka, od miejsca ustalonego w zasadach tej gry jako punkt mojego startu, do otworów w bandzie.
Z chwilą, kiedy to piszę, dociera do mnie pewien fakt, który uświadamia mi prawdziwy cel tej mojej podróży.
Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Ostatnie godziny przygotowań do podróży poświęciłam na jak najdokładniejsze, precyzyjne odnalezienie punktu startu. Trasa była ustalona już dwa miesiące wcześniej. Wrocław – Gdańsk – Westerplatte – Akwarium w Gdyni – Centrum nauki EXPERYMENT – Karwia. Wielokrotne rozmowy z właścicielką Domów letniskowych Asterix w miejscu docelowym, praktycznie dawały 100% gwarancji, że plan rozpoczęcia działalności internetowej z projektem, który 58 lat temu właśnie tu się narodził, a więc tu gdzie jest jego dom, uzyska swoje najlepsze warunki, by mógł się rozwinąć, to idealny pomysł. Wręcz wzorcowy. Przygotowania swoje skupiłam więc na uporządkowaniu laptopa i zabraniu tylko tych materiałów papierowych, które stanowiłyby podczas pisania źródło informacji sprzed 5 lat, w analogicznym czasie „koniec sierpnia-początek września” i z ostatniego takiego samego momentu w przeszłości, czyli z 2019 roku. 3.09 miałam zacząć jak normalna dziennikarka – TU i TERAZ, czyli w czasie, w którym się poruszam. Przeszłość miała być już tylko kanwą, na której co najwyżej planowałam zbudować jakąś zaczepkę, dygresję, zagaić, czy rozpocząć wprowadzanie jakiegoś tematu.
Czułam się faktycznie jak lita metalowa kula, przygotowana do spotkania z dowolnym graczem, który podejdzie do stołu z kijem i będzie chciał mnie użyć do swojej gry.
Dla tych czytelników, którzy nie znają tej gry, jak i dla graczy, ale tych, którzy nie interesują się historią jej powstania, mam słowo wyjaśnienia. Jest bardzo wiele rodzajów, wariantów i zasad gier, które mają ogólną nazwę bilard. Ten, który ja poznałam 64 lata temu to tzw. mały bilard z grzybkiem. Pomiędzy otworami, które stanowią cel podróży kuli, bliżej niej stał GRZYBEK. Nie wolno było pod żadnym pozorem w niego trafić, bo traciło się wszystkie dotychczasowo zdobyte punkty w grze.
Wsiadając do pociągu, nie zapomniałam, by się przygotować na tego GRZYBKA. Zabawa w ten rodzaj bilardu, a raczej bycie jego elementem, dawała gwarancję powrotu do domu, nawet gdybym trafiła na nowicjusza w tej grze. Bila wpadająca do łozy zawsze wraca swoimi torami pod blatem stołu do… rąk grającego. Ja jednak chciałam do rąk własnych. Więc by udała się ta wolta i by nie stracić dystansu, zabrałam w tę podróż va bank dwoje dzieciaków.
Po raz pierwszy jak zwykle w pociągu nie mogłam zasnąć. Dzieje się tak zawsze w nocy i przeważnie w dzień. Pewnie chciałam coś naprędce zmienić, poprawić. Tym razem nie zniknąć i się gdzieś nie pojawić. Tak jak 58 lat temu…
Jednak nie uprzedzajmy faktów…
Rano 6:44 wytoczyłam się na peron, dzieciaki wyszły. Minuta opóźnienia, no to pierwsza miła niespodzianka, ale ostatnia. Deszcz, zimno i zmęczenie – te GRZYBKI skasowały cały humor dzieciakom. Ja odwrotnie weszłam mocniej w rolę w podziemnych labiryntach przebudowywanego właśnie dworca. Przetaczaliśmy się – przepraszam, to ja się toczyłam, dzieciaki błądziły, mając GPS-y i inne pomagajki. Czułam się jak na rozgrzewce, obijając się o wąskie korytarze, sprzeczne informacje, nieaktualne strzałki. Udało nam się znaleźć szafki bagażowe. Wymiana pieniędzy na bilon tak rano to kolejny slalom gigant NIE, który był przed nami. Za godzinę mieliśmy wolne ręce na swój plan. Ten jednak zaczął powoli ulegać erozji. Do dziś nie wiem, dlaczego czekaliśmy półtorej godziny na autobus na Westerplatte. Dwa alternatywne numery gdzieś wyparowały.
Chciałam być bardzo współczesna politycznie. Przywitać nie tyle to okropne miejsce, gdzie do dziś wojna na tym miejscu, o to miejsce trwa między ludźmi nie przerwanie, ile być bliżej ścieków, które z Warszawy właśnie 3.09. miały wpływać do zatoki. Miał być to taki symboliczny kontakt z tym, co dzieje się z ludźmi i co robią, kiedy nie mogą się dogadać i w jaki sposób mam swoją działalnością wpływać na zmianę takiej rzeczywistości.
Stojąc w jednym i tym samym miejscu tak długo w słocie i zimnie, chwyciłam się na tym, że mimo nie przespanej nocy nie czuję dyskomfortu, a wprost przeciwnie - twardnieję i rozgrzewam się od środka. Moje przygotowanie do gry i każdego gracza przestawało być poczuciem, a stawało się faktem. Nie mogło umknąć mojej uwadze, że grę zaczęłam jakby w odwrotnym kierunku. Nie na stole a pod jego blatem i że wciągnęłam w to dzieciaki, które przygotowały się NA wycieczkę, a nie POD. Grawitacja jest nie do przeskoczenia dla każdego bytu.
I wtedy stało się coś niezwykłego. Wspólnie postanowiliśmy zresetować cały plan dnia. Zrezygnowaliśmy z Westerplatte, Akwarium w Gdańsku i Centrum EXPERYMENT w Gdyni. To pierwsze miejsce uznaliśmy jednogłośnie, że jest na tyle symboliczne, że nie będziemy następne pół godziny czekać na „być może”. Jesteśmy na pewno nad „morzem” i trzeba już dopisać to „r” a kropkę znaleźć po zdaniu, które da się stworzyć. Dwa następne punkty przenieść na koniec pobytu, kiedy będziemy wracać do domu. I w tym momencie deszcz przestał padać, chmury się rozpierzchły, słońce przywitało nas ciepłym oddechem, jakby potwierdzając, że oto jemu i nam wszystkim chodziło.
Bywa tak czasem, że żeby zrealizować plan trzeba w niego wejść, by wejść zgodnie z planem.
A żeby wyjść z projektu...
Jednak nie uprzedzajmy faktów... Plan dopiero zresetował swoje WEJŚCIE.
Ewa Macioszczyk
napisała - Wrocław, dnia 25.09.2020
wprowadziła w życie - Niemcy, dnia 2.11.2020